235 redakcji z całej Polski przyłączyło się ostatecznie do protestu niezależnych dziennikarzy przeciw mediom dotowanym przez samorządy. Mowa o korespondentach z polski powiatowej czy gminnej, którzy są najbliżej ludzi i na co dzień relacjonują problemy najmniejszych społeczności. Ich zdaniem muszą oni prowadzić nierówną walkę z urzędnikami, którzy na zlecenie wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast podają się za dziennikarzy i redagują propagandowe biuletyny, gazety, portale czy telewizje. — Zamiast podawać ludziom prawdziwe informacje, takie samorządowe organy wtłaczają ludziom do głowy propagandę — uważa Jerzy Jurecki z „Tygodnika Podhalańskiego”.
- W całej Polsce w ostatnich latach pojawiło się masę portali, gazet czy telewizji internetowych finansowanych przez samorządy
- Zdaniem dziennikarzy niezależnych mediów lokalnych to dla nich nieuczciwa konkurencja
- Takie redakcje nie piszą prawdy, tylko podają ludziom propagandę sukcesu wychwalającą wójta, burmistrza czy prezydenta, który je finansuje
— Nikt nikomu nie zabrania tworzyć nowych tytułów — mówi w rozmowie z Onetem Jerzy Jurecki, dziennikarz i wydawca „Tygodnika Podhalańskiego”, która to redakcja też bierze udział w proteście. — My się konkurencji nie boimy. Problem w tym, że te samorządowe media to jest pseudodziennikarstwo. Tam nie pracują dziennikarze, tylko urzędnicy czy specjaliści od PR-u, których zatrudnił sobie wójt czy burmistrz. Oni mają za zadanie wychwalać to, co ich szef — samorządowiec — robi. Podają tylko korzystne informacje dla władzy, często zmanipulowane.
Jak mówi Jurecki, rolą dziennikarzy jest tymczasem patrzeć władzy na ręce. Dziennikarz kontroluje władze i wydawanie publicznych pieniędzy w imieniu obywateli. Nie może być więc od tej władzy zależny. Dlatego niezależne dziennikarstwo nie podoba się samorządowcom.
— Proces tworzenia propagandowych quasi-mediów trwa już jakiś czas — uważa Jurecki. — Na pewno jednak zjawisko nabrało rozpędu, gdy do władzy doszedł PiS. Oni przejęli Telewizję Publiczną, Polskie Radio i później poprzez Orlen także gazety lokalne Polska Press. Poprzez wszystkie te redakcje, serwowana jest dziś Polakom propaganda w najczystszej formie.
Część redaktorów naczelnych lokalnych gazet czy portali wprost przyznaje też, że samorządowcy z terenów, na których działają, próbują stosować wobec nich… szantaż ekonomiczny. Pojawia się rodzaj groźby: „będziecie o nas źle pisać, nie będziemy wykupywać u was żadnych reklam czy ogłoszeń”.
— My jesteśmy największym portalem w naszym powiecie — mówi w rozmowie z Onet jeden z dziennikarzy z Zachodniego Pomorza. — Nasza konkurencja to same portaliki finansowane przez gminy bądź też wydawane przez nich biuletyny. Niestety, choć naszą stronę wyświetla się 200 tys. razy miesięcznie (w skali powiatu to duża liczba — przyp. red.) to ogłoszenia z gmin idą nie do nas tylko na te strony, których nikt właściwie nie czyta. Jest to ze szkodą dla mieszkańców, bo później nie wiedzą oni, że było wyłożenie do konsultacji Projektu Planu Zagospodarowania Przestrzennego czy też ogłoszenia o naborze wniosków na dotację. Od nas ci ludzie by się o tym dowiedzieli, ale my tych ogłoszeń nie dostajemy, bo władza „karmi” tylko swoje własne media.
— My naprawdę musimy głośno protestować przeciwko temu, co się dzieje — mówi Jerzy Jurecki. — Hasło protestu to „samorządowa propaganda niszczy demokrację”. To nie jest frazes. Przed nami wybory samorządowe. A media samorządowe to twór stricte antydemokratyczny. Mieszkańcy muszą wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w ich małych społecznościach. Na co są wydawane pieniądze i sprawdzą to dla nich tylko niezależni dziennikarze, a nie usłużni wójtom marketingowcy udający dziennikarzy — tłumaczy.
INFO onet.pl
There is no ads to display, Please add some
Tak jak Wy przed wyborami ?